Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2011

Kącik porad prawnych

Perturbacje, zamieszanie, nieporozumienia logistyczne itp., które stały się moim udziałem w ciągu ostatnich kilku lat przy okazji najrozmaitszych konferencji, skłoniły mnie do zawierania umów z zamawiającymi zawczasu. Stopniowo, w miarę mojego starzenia się (lub - subtelniej - przyrostu doświadczenia zawodowego), formuła umowy zmieniała się, zawierając czasem wręcz idiotycznie błahe elementy. Okazuje się jednak, że wcale nie są one takie błahe, ani takie idiotyczne, bo jeśli się wszystkiego odpowiednio wcześnie nie doprecyzuje, może się okazać, że lądujemy w motelu pod miastem, w kabinie nie ma wentylacji (a nasz poprzednik palił papierosy), do picia mamy wodę, wodę lub... wodę (osobiście unikam napojów bezsmakowych przyznając wyższość coca coli i sokom). Pozwoliłam sobie zatem zebrać w postaci jednego wpisu wszystkie te elementy, które warto zawrzeć w umowie podpisywanej z zamawiającym: 1. Przedmiot umowy a) tłumaczenie z/na język, rodzaj tłumaczenia ustnego, b) nazwa tłumaczonej

How not to translate...

Chyba nie jest z nami, proszę Czytelnika, tak źle. Z nami, czyli tłumaczami pracującymi na ziemi ojczystej, przekładającymi mądre teksty na polski. Ma to jakiś sens, ład i skład oraz jakość wyższą niż praca kolegów zza mórz siedmiu. Dlaczego tak uważam? Proszę bardzo - oto przykład wykopany na stronach Europejskiej Agencji d/s Leków (European Medicines Agency, EMA). Szukałam potwierdzenia jednego faktu nt. produktu leczniczego, którego wszystkie linkowane poniżej dokumenty dotyczą - no i znalazłam: jeden z dokumentów jest mi b. dobrze znany i pewnie gdybym poszperała, to by się okazało, że jeszcze gdzieś na moim dysku tkwią jego wersje robocze zapisywane "na wszelki wypadek" (dokumenty 1 i 3), drugiego nie widziałam wcześniej na oczy (dokumenty 2 i 4). Dokument 1 - tłumaczenie z angielskiego na polski wykonane przez polskiego tłumacza Dokument 2 - tłumaczenie z angielskiego na polski wykonane przez ... nie wiem kogo, ale tłumacz to w moim odczuciu nie był, choć etatowy i

Z pamiętnika młodej tłumaczki

Troszkę mnie młodzi koledzy natchnęli swoimi listami, trochę CST swoimi materiałami pozostawiającymi sporo do życzenia w zakresie profesjonalizmu terminologii medycznej w języku polskim - tak czy inaczej z wrażenia wykopałam sobie na pięknym portalu youtube.com kilka interesujących materiałów, którymi dziś - w charakterze inspiracji - pragnę się z czytelnikami podzielić. Autorką tych materiałów jest Pani będąca obecnie w b. sędziwym wieku, z wykształcenia scenarzystka po Państwowym Instytucie Sztuk Teatralnych (podkreślam fakt, że z medycyną miała tyle wspólnego, co każdy przeciętny pacjent i obowiązek znajomości oraz używania terminologii zasadniczo żaden). Pani Ewa Szumańska, bo o niej piszę, jest autorką serii skeczy "Z Pamiętnika Młodej Lekarki". Choć w dość ewidentny sposób odnoszą się one do zagadnień społeczno-politycznych, żartobliwie przedstawiając otaczającą rzeczywistość minionej dla nas (a bieżącej dla ówcześnie tworzącej artystki) epoki, zwróciłam uwagę na inny

Po dłuższej przerwie....

Na początek słowo wyjaśnienia: codzienność mnie dobiła. Codzienność, czyli 150-200% normy (działam jak za epoki planów 5-letnich...), plus codzienność czyli choroba, która mnie upakowała do łóżka na pełne 2 tygodnie, z których jednego nie pamiętam, a w drugim nie mówiłam :) Jestem jednakowoż w dość dobrej formie, chyba nawet trochę mądrzejsza niż przedtem, bo po 2 arcyciekawych zjazdach: Forum Chirurgii Okulistycznej oraz Konferencji Szkoleniowej Polskiego Towarzystwa Alergologicznego . Zdecydowanie od dobrych 2 miesięcy zalega mi na sumieniu zawodowym list od kolejnej Czytelniczki, który - jak sądzę - jest wyrazem dość powszechnych bolączek początkujących tłumaczy oraz zamieszania, jakie na rynku panuje. Mam nadzieję, że Czytelniczka nie ma nic przeciwko zamieszczeniu jego fragmentów, jak bowiem pisze, usiłowała go dodać w charakterze komentarza, niestety technologia zawiodła... Czytelniczka pisze zatem: "jestem już na "dobrej drodze" jeśli chodzi o kierunek stud

Dla początkujących :)

Czytelniczka napisała maila. Dziękuję Czytelniczce :) Czytelniczka jest początkująca w początkach i pyta o radę, co zrobić, żeby nie tylko przeżyć, ale także zaistnieć oraz dojść do doskonałej równowagi między stanem CV i portfela :) Spłodziłam e-mail adresowany początkowo do samej czytelniczki, po głębszym namyśle jednak wklejam poniżej jego pełną treść wiedziona przekonaniem, że może przydać się większej liczbie młodych kolegów po fachu. Moja rada? Po pierwsze: Znajdź coś, co absolutnie pokochasz w tłumaczeniach, powód dla którego nie żal będzie ci zarwać noc albo spędzić cały dzień na nauce tej dziedziny (zanim siądziesz do tekstu na ten temat - tak bywa, często najpierw cały dzień czytam, żeby sobie wyrobić ogólne pojęcie w temacie, a potem dopiero tłumaczę...). I konsekwentnie się tego trzymaj. Druga rada: zainwestuj w pewność siebie. Ten kurs asertywności o którym pisałam na blogu, to nie miała być obelga pod niczyim adresem, tylko autentyczna dobra rada. Wszelkie treningi

Pecunia non olet... ale na omlet wystarczyć musi!

Będzie o sprawach przyziemnych. Siedzi we mnie zadra od prawie miesiąca, od momentu opublikowania przez Najdemokratyczniejszą z Gazet artykułu "Czekam na przelew". Piszą w artykule przedstawiciele najrozmaitszych wolnych zawodów o tym, jak to na codzień ciężko im wyegzekwować należności od zleceniodawców. Przeczytałam, usiadłam (bo musiałam) i - używając terminologii koleżanek mojej Pierworodnej - cycki mi opadły :P (tak, tak, ja nawołująca do czystości języka romansuję na boku z młodzieżowym slangiem. Uprasza się purystów o niespalanie mnie na tę okoliczność na stosie) Pisze zatem 33-letni kolega po fachu o radosnym nicku Marceli Szpak: "W dniu spodziewanego przelewu na internetowej stronie swojego banku jestem co godzina. Wiem, że zaczynają księgować od rana. Pierwsze wpływy powinny być o 14. Jeśli nie ma, to jest ciche "kur..". Potem im bardziej zaglądam, tym bardziej nie ma. Albo jakimś cudem pojawia się pod wieczór. Ale zazwyczaj nie." Pytanie 1

Moje dzieci, które żyją swoim życiem

Wspomnienie o korekcie autorskiej skłoniło mnie do poszukiwań tekstów, z którymi miałam do czynienia. Gdzie są teraz moje dzieci? Co się z nimi dzieje? Poniżej subiektywny przegląd :) to w wersji angielskojęzycznej jest nie do namierzenia a jednak szanująca się firma za to zapłaciła :) oraz to plus cała seria dodatkowych materiałów Wygląda na to, że moje dzieci żyją i mają się nieźle, służąc pożytkowi całego społeczeństwa. To całkiem fajna myśl na koniec dobrego dnia.

Korekta autorska

... znaczy o podręczniku będzie mowa. Takie coś będzie niedługo w naszym pięknym kraju dostępne, a w tym cudzie również rozdział 8 ręką moją pisany :) W życiu nic nie szło mi bardziej pod górę, muszę przyznać! Trzeci w życiu podręcznik i najboleśniejszy chyba. Pomijając kwestię "odpowiedniego dawania rzeczy - słowa", czyli nowej terminologii, która mnie tu jednakowoż nie zabolała ani nie podnieciła szczególnie, byłam bowiem w trakcie praktyk ze studentami MSc in Clinical Optometry, czyli bawiliśmy się tak a czasem nawet tak Natomiast obciążyła mnie psychicznie dość mocno kolejność przebiegu badania narządu wzroku, to smętne przejście od detalu do detalu.... i detaliczne opisywanie każdego detalu :) Żmudne i nudne. Jednak mam we krwi krótkie prace i zjazdy, gdzie wszystko miga jak w kalejdoskopie. W standardowej poradni zasnęłabym wkrótce snem wiecznym! Pomyśleć, że dla niektórych ten rozdział 8 to cała treść życia zawodowego.... Rozdział jednakowoż został

Odpowiednie dać rzeczy - słowo...

... z bliżej nieznanych mi powodów moje polonistki podniecały się niesamowicie cytatem, który umieściłam w tytule tego wpisu. Może na skutek ich niezdrowych fascynacji ostał się on w mojej główce, mimo iż naukę języka ojczystego zakończyłam formalnie jakieś 11 lat temu. Okazuje się, że po tych 11 latach słowa te mogą mieć zupełnie żywy wydźwięk w moim życiu. Zostałam mianowicie postawiona w sytuacji, w której przyszło mi nazwać w tymże ojczystym języku pojęcia, o których nikt w nim do tej pory nie rozmawiał! Ot, przywilej tych, którzy jako pierwsi mają dostęp do wyników badań naukowych z całego świata. Pod koniec grudnia spędziłam trochę czasu nad tekstem, który traktował o probiotykach. Dość intrygująco stwierdza autor w pierwszych słowach swoich rozważań, iż odwiecznym prześladowcą medycyny jest tyran, któremu na imię "terminologia". Słowa i określenia żyją dłużej niż ich użycie. Zastępowane są one nowymi zwrotami, które równie rychło wychodzą z obiegu stając się przeży