Ponieważ marketingiem własnych usług trudnię się osobiście, temat ten jest bliski mojemu sercu i jakieś-tam przygotowanie zawodowe do tego również posiadam (2 semestry z b. wymagającą panią dr w trakcie studiów HR). Niemniej jednak ani doświadczenie życiowe, ani wiedza teoretyczna nie pozwoliły mi uzyskać satysfakcjonującej odpowiedzi na poniższe pytanie:
W jakim języku powinnam prowadzić ten blog oraz fanpage na FB?
Postanowiłam zatem ponownie rozważyć je, na piśmie, na łamach samego bloga. Przyczynkiem do rozmyślań stały się niedawna konferencja Translation and Localization Conference, w której niedawno uczestniczyłam i kilka poznanych tam osób. Ale po kolei.
W trakcie konferencji moją uwagę zwróciło wystąpienie Marty Stelmaszak. Konkretne, ustrukturyzowane, dotyczące brandingu we wszelkich jego przejawach. Oczywiście Marta zadbała o to, by wszystkie wskazówki odnosiły się w sposób praktyczny do prowadzenia działalności związanej z tłumaczeniami. Podjęła temat nazwy, logo, wizytówek, strony www, serwisów społecznościowych etc. Ciekawie (i z detalami) opisała "swojego typowego klienta", któremu nadała robocze imię Johny the Lawyer. Generalnie zgadzamy się co do meritum, prezentacji słuchałam z zaciekawieniem i prawdziwą przyjemnością.
Po konferencji zajrzałam sobie na linkowaną powyżej stronę Marty, jej konta na Facebooku i Twitterze i wróciła do mnie stara refleksja - polski czy angielski, oto jest pytanie... Odpowiedź Marty - wyrażona pośrednio - brzmi "po angielsku".
Dodatkowo powodów do rozważań dołożyła mi znana wcześniej wirtualnie, a w trakcie konferencji poznana osobiście, Maja Źróbecka. Również szalenie aktywnie udziela się w sieci, bloguje, jest obecna na Facebooku i Twitterze - i znakomita większość tego, co tam się dzieje, dzieje się w języku angielskim. Odpowiedź Mai jest zatem niemal jasna.
Czyżbym zatem - pomyślałam - była aż taką zatwardziałą konserwą, by nie iść z duchem czasu i trzymać się uparcie języka ojczystego? Może nie dostrzegam korzyści, jakie mogłabym z tego osiągnąć?
Te pytania prowadzą do korzeni strategii marketingowej, czyli wizji/ misji oraz określenia rynku i grupy docelowej.
Wizja = ja za X lat. Gdzie chcę być i co osiągnąć?
Misja = mój cel. Co chcę robić?
Rynek = odbiorcy indywidualni czy biznesowi? W jakim kraju?
Grupa docelowa = kogo na tym rynku chcę w szczególności zainteresować moimi usługami? I tu opis typowego klienta w wykonaniu Marty przychodzi na myśl - kim jest z zawodu? ile ma lat? gdzie mieszka? jak wygląda jego sytuacja rodzinna? czego się boi? czego potrzebuje...?
No właśnie... kim jest mój "Johny the Lawyer"? I przede wszystkim: w jakim języku się komunikuje? Odpowiedź na to pytanie powinna pomóc w odnalezieniu odpowiedzi na pytanie postawione na wstępie. I jeszcze jedna kwestia - rzucać się od razu na wszystkie grupy docelowe, czy trafiać do nich pojedynczo, na spokojnie?
W przypadku tłumacza aspirującego do posiadania klientów docelowych, rynek nigdy nie będzie jednolity, choćby ze względu na różnice kulturowe i językowe. W przypadku tłumacza medycznego będą to zarówno klienci indywidualni, jak i firmy - od niewielkich po ogromne, i to z różnych branż. Jak zrównoważyć to na jednej tylko stronie www, na jednym tylko fanpage'u i jednym profilu na Twitterze?
Nie wiem, na ile jest to słuszne podejście (historia osądzi - jak zawsze i wszędzie), ale ja postawiłam na pewien rozdział. Do klientów polskich trafiam przez stronę www, przez fanpage na FB i GoldenLine. Dla zagranicznych jest Linked-In i Twitter. Kanałów komunikacji marketingowej z Polakami jest więcej, bo i takich klientów jest więcej. "Obstawiam" głównie konferencje odbywające się w Polsce, tłumaczę dla polskich firm lub polskich oddziałów firm zagranicznych, bądź dla polskich lekarzy i pacjentów. Potencjalnych klientów spoza kraju mogę zatem przyciągać profilami w bardziej "światowych" serwisach, za jakie uważam dwa wspomniane.
Czy konferencje uczą wobec tego? - A jakże, a co najmniej pomagają zebrać myśli i zdefiniować własne stanowisko w danej sprawie. Podobnie jak znajomości z ciekawymi ludźmi.
P.S. Czy Państwo wiedzą, że na Google+ też mnie można znaleźć?
Komentarze
Prześlij komentarz