Będzie o sprawach przyziemnych. Siedzi we mnie zadra od prawie miesiąca, od momentu opublikowania przez Najdemokratyczniejszą z Gazet artykułu "Czekam na przelew". Piszą w artykule przedstawiciele najrozmaitszych wolnych zawodów o tym, jak to na codzień ciężko im wyegzekwować należności od zleceniodawców. Przeczytałam, usiadłam (bo musiałam) i - używając terminologii koleżanek mojej Pierworodnej - cycki mi opadły :P (tak, tak, ja nawołująca do czystości języka romansuję na boku z młodzieżowym slangiem. Uprasza się purystów o niespalanie mnie na tę okoliczność na stosie) Pisze zatem 33-letni kolega po fachu o radosnym nicku Marceli Szpak: "W dniu spodziewanego przelewu na internetowej stronie swojego banku jestem co godzina. Wiem, że zaczynają księgować od rana. Pierwsze wpływy powinny być o 14. Jeśli nie ma, to jest ciche "kur..". Potem im bardziej zaglądam, tym bardziej nie ma. Albo jakimś cudem pojawia się pod wieczór. Ale zazwyczaj nie." Pytanie 1